Mój boliwijski kwiatuszek
Patuju zasnął spokojnie na moich kolanach, a ja pomyślałam jak ten uratowany maluch zmienił się odkąd go poznałam.
Na początku ciągle piszczał i podgryzał. Był bardzo zestresowany i niedożywiony. Rodzina, która trzymała go w domu, postanowiła go oddać. Ponieważ nie chciało im się wypełniać formalności, po prostu porzucili go. Młodego ostronosa dostrzegli mieszkańcy Jolosy, miasteczka położonego 10 minut spacerkiem od ośrodka ratującego dzikie zwierzęta La Senda Verde. Przerażony zwierzak ukrywał się na drzewie przed atakującymi go psami. Zawiadomiono właścicieli ośrodka. Weterynarze ściągnęli ostornosa z drzewa i zabrali do LSV.
Pierwszy raz usłyszałam o nim przez walkie – talkie. Jak zwykle w ciągu dnia byłam z dwunastoma osieroconymi wyjcami, którymi się opiekowałam z drugą dziewczyną. Od razu pomyślałam, że super by było gdyby mógł zostać moim podopiecznym. Pięć lat temu, podczas mojego pierwszego wolontariatu w La Senda Verde, opiekowałam się swobodnie poruszającym się po terenie ośrodka ostronosem Kantutą.
Kiedy Felix, jeden z weterynarzy zaproponował mi, żebym pomogła opiekować się uratowanym ostronosem, byłam przeszczęśliwa. Oznaczało to dla mnie jeszcze więcej pracy, ale nie miało to znaczenia.
Dwa razy dziennie karmiłam mojego nowego przyjaciela i sprzątałam mu w klatce. Wieczorami karmiła go Ana (weterynarz), bo ja w tym czasie byłam niezbędna przy osieroconych wyjcach. Pataju (tak został nazwany) najbardziej lubił pacay (to taki owoc), arbuzy i banany. Śmiałam się, że tak jak ja, najbardziej smakuje mu to, co słodkie. Dostawał też ryż z mlekiem, a raz w tygodniu jajko gotowane lub surowe, które także uwielbiał.
Na początku, kiedy do niego wchodziłam, piszczał i wręcz rzucał się na jedzenie. Jadł w przyspieszonym tempie. Wynikało to z niedożywienia. Po kilku dniach regularnego karmienia, już nie jadł tak szybko. Zjadał trochę, bawił się ze mną, po czym spokojnie wracał do jedzenia. Posiłki przynosiłam mu w miseczce, a on łapką przebierał. Najpierw zabierał się za pacay. Pazurkami otwierał owoc, zjadał słodki miąższ po czym wypluwał pestki. Potem były arbuzy albo banany. Kiedy pałaszował, układałam resztę jedzenia na stole.
Czasami ćwiczyłam z nim, żeby wskakiwał na moje ramiona, albo z nich zeskakiwał na stół. Trzymałam wtedy miseczkę z jedzeniem w ręku, zachęcając go do wypełnienia polecenia. Chyba mu się to spodobało, bo potem sam z siebie jadł na stole, a potem brał w łapki kawałek banana, żeby zjeść go u mnie na ramieniu. Niekiedy dawałam mu też kawałki jedzenia z ręki. Zależało mi na tym, żebym mogła dotykać jego jedzenie. Czasem ukryłam mu jedzonko w kartonowym pudełku z dziurami, innym razem przyniosłam piłkę, albo wypuściliśmy go na teren kliniki, żeby mógł pobiegać i odkrywać nieznane tereny. Moje buty także bardzo go interesowały, bo były zbieraniną zapachów z całego ośrodka.
Kiedy sprzątałam u niego w klateczce, on albo sobie po niej chodził, albo bawił się ze mną. Szczególnie lubił, kiedy nalewałam mu wodę do miski. Wystawiał wtedy pyszczek i pił prosto z węża, albo łapał wodę łapkami. Jak siadałam, na ogół wskakiwał na mnie i zasypiał na moich kolanach. Głaskałam go za uszkiem. Czasami zasypiał na moich ramionach z pyszczkiem wtulonym w moją buzię. Kiedy zachciało mu się siusiu od razu ze mnie schodził, załatwiał potrzebę i wracał.
Kolejnym etapem w jego życiu było spacerowanie po galerii i poznawanie ośrodka. Następnie poznał Kantutę. Kiedy będzie gotowy, zostanie wypuszczony i, podobnie jak Kantuta, będzie swobodnie poruszał się po ośrodku. Będzie miał swój domek i regularne posiłki.
Kantuta Tricolor oraz Patujú Bandera to narodowe kwiaty Boliwii.