Bezpieczeństwo na wolontariacie Previous item Z miłości do zwierząt Next item Dzień z życia opiekuna...

Bezpieczeństwo na wolontariacie

– Nie boisz się? – takie pytanie słyszę podczas wywiadów, prelekcji, spotkań autorskich. Nie, nie boję się. Gdybym się bała, nie mogłabym pracować z dzikimi zwierzętami. Nie oznacza to jednak, że nie dbam o bezpieczeństwo swoje i zwierząt. Jak zadbać o bezpieczeństwo podczas pracy z dzikimi zwierzętami?

Uśmiechający się lew, to niebezpieczny lew

Wiele osób widząc „uśmiechniętego” lwa cieszy się, że zwierzę je polubiło. Nic bardziej mylnego. Nie jest to bowiem radosny uśmiech, a  raczej szelmowski – sygnalizujący,  że zwierzę chce coś zbroić. Coś, co dla niego będzie świetną zabawą, dla człowieka może być delikatnie mówiąc niefajne, a  czasem nawet niebezpieczne. Jeśli lew, który leży na brzuchu jest zrelaksowany ma jedną łapę ugiętą, a jej opuszki skierowane do góry. Kiedy jednak łapy króla dżungli leżą wyprostowane przed nim, lepiej się do niego nie zbliżać.

Każde zwierzę jest inne i w inny sposób sygnalizuje nam, że jest zadowolone albo, że się złości. Podobny gest w wykonaniu innych gatunków zwierząt, może oznaczać coś innego, a nawet wręcz przeciwnego. Przykładowo psy merdają ogonem, jak są szczęśliwe, a koty powiedziałabym „uderzają ogonem”, gdy coś im się nie podoba. Dlatego tak ważna jest znajomość mowy ciała zwierząt.

Podczas pracy z dzikimi kotami należy pamiętać, aby nigdy nie spuszczać ich z oka. Zwierzęta te z natury są bowiem łowczymi i będą na nas polować, nawet jeśli będzie to dla nich tylko zabawa. W jednym z ośrodków opiekowaliśmy się osieroconym lampartem. Orion zawsze się na nas zasadzał. Ale wystarczyło się na niego popatrzeć i powiedzieć „widzę Cię”, żeby lampart rezygnował z „ataku”. Czasem mi go nawet było szkoda, że nigdy mu się nie udawało nas zaskoczyć.

Nie chciałabym jednak zostać zaskoczona przez innego mieszkańca tego ośrodka – geparda Gabriela. Był on niezłym nicponiem i mimo, że jeszcze dzieckiem, to już na tyle dużym, że mógłby zrobić krzywdę. Kiedyś Gabriel zasadzał się na mnie. Widziałam kątem oka jak się skradał, ale byłam zajęta filmowaniem niepełnosprawnego geparda. Kiedy Gabriel był już blisko, spojrzałam na niego i powiedziałam „Gabriel, widzę Cię”. W tym momencie gepard przybrał minę niewiniątka, jakby chciał powiedzieć, „ale co, ja, że niby chciałem skoczyć na Ciebie, nic podobnego” i rozkosznie rozłożył się na trawie.

Strach śmierdzi

Pewnego razu w ośrodku La Senda Verde w Boliwii wskoczył na mnie czepiak (małpa). Owinął ogon wokół mojej szyi, po czym zawisł na niej, lekko mnie podduszając. Naturalną reakcją w takiej sytuacji byłoby rozluźnienie uścisku. W praktyce była to najgorsza rzecz, jaką mogłam zrobić. Po chwili namysłu powoli zaczęłam się schylać, tak, żeby małpka łapkami sięgnęła ziemi, a uścisk się rozluźnił. Tydzień później miałam okazję się przekonać, co by się stało gdybym spanikowała i złapała ogon czepiaka próbując rozluźnić „uścisk”. W ten sposób postąpił jedne z nowych pracowników fizycznych. Bardzo nie spodobało się to Tinto, który w ramach rewanżu pogryzł go w twarz.

Najważniejszą zasadą w pracy z dzikimi zwierzętami jest: „cokolwiek by się nie działo, zachowaj spokój”. Strach jest najgorszym doradcą. Po pierwsze boją się bowiem tylko ofiary, po drugie zdenerwowana osoba częściej popełnia błędy niż spokojna, a po trzecie zwierzęta wyczuwają strach. Ten, wręcz dla nich „śmierdzi”.

Nie raz zdarzyło mi się, że zwierzę mnie „sondowało”. Przykładowo kiedyś odwiedziliśmy uratowaną pumę Afrodite.  Znałam ją od jakiegoś czasu. Zawsze podchodziła do siatki, żebym ją pogłaskała, często mruczała z zadowolenia. Jednak aż do tego razu, nigdy nie wchodziłam do niej do klatki. Zdawałam sobie sprawę, że zwierzę może się inaczej zachowywać, kiedy znajdowałam się na jego terytorium. Dlatego nawet ucieszyłam się, kiedy puma podeszła do mnie i zaczęła się ze mną bawić. Tymczasem Luciano, właściciel ośrodka, ostrzegł mnie, że nasza początkowo niewinna zabawa zmierza w niebezpiecznym kierunku. Jego zdaniem puma mogła się robić coraz bardziej agresywna, bo chciałaby wygrać. Na wszelki wypadek wolałam przerwać taką zabawę. Nie ukrywam też, że byłam nieco rozczarowana, bo przecież byłyśmy „przyjaciółkami”. Zaczęłam łagodnie przemawiać po polsku do mojej niuni, że to nieładne zachowanie i jest mi przykro. Afrodite się uspokoiła i odeszła. A Luciano zaczął żartować, że puma zna polski.

W RPA natomiast miałam pracować z hienami, które stanowiły postrach wśród wolontariuszy. Dlatego podczas naszego pierwszego spotkania nie byłam zbytnio pewna siebie. Na szczęście szybko sobie zdałam sprawę z tego, że właśnie teraz ustanawia się hierarchia między nami, która prawdopodobnie przetrwa do końca mojego wolontariatu. Jeśli chciałam z nimi pracować, to one musiały mi podlegać, a nie na odwrót. Pewnym krokiem podeszłam do nich, a te ładnie się ze mną przywitały. Potem, kiedy robiły się niegrzeczne, albo próbowały mnie podgryzać,  wystarczyło, że zrobiłam krok do przodu, klasnęłam albo powiedziałam, że nie wolno czegoś robić i szybko się uspokajały. Widziałam natomiast inną wolontariuszkę, która nie była w stanie przełamać strachu i trzęsła się jak osika. Na szczęście w porę wyszła z klatki i więcej do niej nie wchodziła.

Często w ośrodkach rehabilitacyjnych, sierocińcach dla dzikich zwierząt tworzone są specjalne „tunele” dla ludzi (wolontariuszy i turystów). Powstają one ze względu na bezpieczeństwo ludzi i zwierząt (wiele z nich porusza się wolno po ośrodku). W Peru, gdyby np. małpa kogoś ugryzła, musiałaby zostać zabita. Dlatego bezpieczeństwo jest tak ważne.

Ubezpieczenie

Jadąc na wolontariat musimy spełnić kilka warunków: na ogół jest to dobra kondycja fizyczna i sprawność umysłowa oraz bardzo dobra znajomość angielskiego. Czasami trzeba się przebadać lub zaszczepić. Każdy wolontariusz musi się także ubezpieczyć. Jest to wymóg konieczny w każdym ośrodku, w którym do tej pory byłam.

Wybierając po raz pierwszy ubezpieczyciela, zapoznałam się z wieloma ofertami. Zdecydowałam się na firmę PZU. Od lat korzystam z ubezpieczenia wojażer  https://www.pzu.pl/produkty/ubezpieczenie-wojazer . Jest to dla mnie bardzo wygodna forma, bowiem ubezpieczam się nie tylko na czas wolontariatu, ale całą podróż i bagaż. Ubezpieczenie mogę wykupić w punkcie obsługi klienta lub telefonicznie. Często korzystam z tej drugiej opcji, bowiem na ogół ubezpieczam się na krótko przed wylotem. W pierwszym wypadku dostaję kartę, wielkości kredytowej, w drugiej smsa ( z numerem ubezpieczania i numerem telefonu, pod który miałabym zadzwonić w razie wypadku). Jest to bardzo wygodne. Kartę zawsze noszę w portfelu, a telefon też na ogół mam przy sobie. Dzięki temu zawsze czuję się bezpieczna i mogę się skupić na pracy ze zwierzętami, leczeniu ich i ratowaniu im życia.