Kochany urwis Previous item Fabryka karmienia szopów Next item Niedźwiedzia mama

Kochany urwis

Pamiętam pierwszy dzień, kiedy poznałam Czochnitkę. Niunia przybiegła do mnie i zaczęła radośnie furczeć, przy okazji dziamdziając moją rękę. Szybko takie zachowanie stało się naszą codzienną rutyną.
To właśnie z jej powodu ponownie pojechałam na wolontariat do La Senda Verde w Boliwii. O dwóch uratowanych andoniedźwiadkach okularowych: Czochnitce i Takusiu dowiedziałam się krótko po ich przyjeździe do ośrodka. Właścicielka LSV poprosiła mnie o pomoc i tak po ok. dwóch tygodniach po rozmowie z nią, przyleciałam do Boliwii, żeby zostać mamą zastępczą maluchów.

Większość zwierząt, które straciły mamę ma traumę i smutek w oczach. Tymczasem Czochnitka cały czas myślała o zabawie. To był najradośniejszy niedźwiadek jakiego w życiu spotkałam. Ale początkowo dużo gryzła: w zabawie, po jedzeniu i kiedy coś ją zestresowało.
Później się dowiedziałam, że sporo osób chciało z nią początkowo pracować, ale wszyscy rezygnowali, bo Czochnia ich ugryzła i to dosyć mocno. Wiele osób się jej po prostu bało. Ja nie zrezygnowałam, a po kilku dniach maluszek w zasadzie przestał mnie gryźć.
Z Czochnitką i Takusiem spędzałam 13 godzin dziennie. Rano przychodziłam najpierw do Takusia, żeby go nakarmić, a potem szłam do jego przyrodniej siostry. Czochnitka na ogół czekała na mnie wylegując się na hamaczku. Wyciągałam do niej ręce, a niedźwiadek zsuwał się w moje ramiona. Z czasem hamak się nieco rozdarł i po naprawie był dosyć wysoko, więc nie dosięgałam Czochni. Ale wtedy ona miała już takie zaufanie do mnie, że niemal zeskakiwała w moje ramiona. Zresztą jedną z jej ulubionych zabaw było chodzenie po siatce, a jak czuła, że za nią stoję, to wyginała ciało do tyłu, żeby na mnie spojrzeć i dać mi buziaka, po czym puszczała się siatki i lądowała w moich ramionach.
Poranki uwielbiałam najbardziej, bo niunia była jeszcze w miarę spokojna i bardzo przytulaśna. Wskakiwała na moje kolana i piła mleczko. A potem gryzła mnie, bo chciała więcej. Nie mieliśmy większych butelek, ale na szczęście Czochnitka zaczęła jeść stale pokarmy i rano dostawała jeszcze kawałki jabłuszka, a z pełnym brzuszkiem nie miała potrzeby, żeby mnie gryźć. Niunia jadła cztery razy dziennie. Początkowo piła mleko z butelki. Po jakimś czasie mleko piła tylko rano. Ok. 13 dostawała kaszkę, a o 16 kawałki jabłuszka, psią suchą karmę i kaszkę. O 20 zjadała jeszcze kaszkę przed snem.

Ponieważ Czochnicie głównie zabawa była w głowie, wyrzucała z miseczki chrupki i kawałki jabłuszka, którymi się następnie bawiła. Ja zaś cierpliwie zbierałam porozrzucane jedzenie i wkładałam z powrotem do miseczek, którymi Czochnitka też chciała się bawić.
Dlatego jak któregoś razu niunia weszła do mnie na kolana z kawałkiem brudnego jabłka, postanowiłam karmić ją z ręki. Uwielbiałam ten czas, kiedy Czochnitka wchodziła do mnie na kolana, a ja podawałam jej kawałki jabłuszka, albo chrupki w miseczce. Coraz częściej niunia wieczorami wdrapywała się na moje kolana i siedziała sobie i obserwowała świat. Albo mnie dziamdziała i furczała zadowolona. Na ogół robiła to jak przychodziłam do klatki.

Przez większość Czochnita dnia szalała. Wprost kochała się bawić. Całymi dniami paplała się w wodzie, a potem mokra wskakiwała do mnie na kolana. Drugą jej ulubioną rozrywką były liście. Margarita, pracownica ośrodka, która przychodziła mnie wesprzeć w porze lunchu (wtedy oba niedźwiadki były razem, a ja musiałam nakarmić Takusia, a potem sama zjeść) przynosiła ze sobą liście. Któregoś dnia weterynarz zamontował w klatce liście fikusa i Czochnitka niemal oszalała z radości. Zobaczcie.

Ale nie zawsze było różowo. Kocham Czochnitkę całym sercem, ale bywały momenty, że nieźle dawała mi w kość i miałam jej serdecznie dość.
Jeszcze ciężej było jak przestałam dzielić czas między nią, a Takusiem i maluchy przez większość dnia były razem. Czochnitka była zazdrosna o Takusia i zdarzało jej się zaatakować maluszka i musiałam interweniować. Najgorzej było w porze jedzenia.  Czochnitka zrobiła się tak zazdrosna, że jak karmiłam Takusia zaczęła atakować Margaritę i musiałyśmy się zamienić. Do tej pory tylko ja i czasami właściciel ośrodka dawaliśmy jeść Takusiowi, ale maluszek już ładnie samodzielnie jadł, więc postanowiłam zaryzykować. W porze lunchu Margarita zaczęła podawać mu jedzonko w miseczce, a ja w tym czasie karmiłam Czochnitkę. I był spokój.
Wieczorem na ogół byłam tak wyczerpana, że z radością witałam weterynarza, który po nas przychodził. Resztką sił biegłam z Czochnitką po galerii, a on niósł kontenerek, miseczki itd. Potem ja szłam do domu nakarmić Takusia, a on zostawał z niunią, żeby ją zmęczyć przed snem. Ja tymczasem miałam chwilkę spokoju od mojego kochanego urwisa.
Feliks (weterynarz), kiedy przychodizł z Czochnitką do domu zawsze miał nadzieję, że udało mu się ją zmęczyć. Otwierał kontenerek i wybiegała z niego Czochnitka. Niedźwiadek od razu z pełną werwą zaczynał coś szarpać, wdrapywać się na półki i rozrabiać. Nie tak łatwo było ją zmęczyć. Na szczęście Czochnitka szybko rosła i niebawem miała się przeprowadzić do nowej zagrody położonej w lesie, gdzie będzie miała całą masę naturalnych „zabawek” jak liście, drzewa, zbiornik wodny.

Historię Takusia opisałam w oddzielnym poście: http://www.zdziechowska.pl/2022/02/10/niedzwiedzia-mama/