Fabryka karmienia szopów Previous item Droga do wolności Next item Kochany urwis

Fabryka karmienia szopów

Momentami czułam się jakbym pracowała w fabryce karmienia szopów.  Wyobrażałam to sobie tak: na taśmie podjeżdżały kolejne szopy, a ja wkładałam im sondę do żołądka i karmiłam. W rzeczywistości wyglądało to następująco.

Tuż po przyjeździe do ośrodka zostałam przydzielona do szopiego żłobka, w którym spędziłam 8 z 9 tygodni wolontariatu w Aspen Valley Wildlife Sanctuary. Kevin, pracownik ośrodka, który był odpowiedzialny m.in. za sekcję szopów, przeszkolił mnie. Dotychczas opiekowałam się 100 gatunkami ssaków, ale nigdy wcześniej nie karmiłam zwierząt przez sondę. Dlatego niezwykle ważne było dla mnie, aby szkolił mnie specjalista, a nie inny wolontariusz.

Karmienie przez sondę było dla mnie o tyle ciężkim doświadczeniem, że wiem jakie to uczucie, jak ktoś ci wkłada „rurkę” do przełyku. Jak byłam dzieckiem miałam płukanie żołądka i nie było to nic fajnego, dlatego na początku bardzo to przeżywałam, zwłaszcza w przypadku najmniejszych szopów. Ale dzięki tej metodzie osierocone maluchy miały większe szanse na przeżycie.

Kiedy wchodziłam do szopięcego żłobka musiałam założyć specjalny fartuch lekarski, maskę oraz zmienić obuwie. Kiedy brałam na ręce szopa, robiłam to w rękawiczkach. Do karmienia kładłam zwierzaki na ręcznik. Przy czym do każdego miotu musiałam zmieniać rękawiczki i ręczniki, a po karmieniu czy ważeniu dezynfekować powierzchnie. Strzykawki i sondy po karmieniu każdej grupy były sterylizowane. Chodziło o to, żeby nie przenosić bakterii.  Rano dokładnie sprzątałam inkubatory i klatki dla szopów. Wszystkie brudne rzeczy (ręczniki, pościel) musieliśmy wyrzucać ze względu na ew. zarazki.

Zawsze przed nakarmieniem szopa stymulowałam go do załatwienia się, a następnie sprawdzałam czy nie jest odwodniony. W palce łapałam skórę na jego karku i jeśli szybko wróciła do poprzedniej pozycji, oznaczało to, że wszystko jest ok i mogę go nakarmić. Jeśli przez ponad 5 sekund nie wróciłaby do takiej pozycji, oznaczyłoby to, że szop jest odwodniony. W takiej sytuacji dostałby elektrolity. Musiałam też zwracać uwagę na ich brzuszki, czy nie są zbyt twarde. Gdyby brzuszek był zbyt pełny, pominęłabym karmienie. Najmniejsze szopy ważyłam codziennie, te, które już otworzyły oczy co drugi dzień. Stugramowe maluszki jednorazowo dostawały 5 ml mleczka. Odmierzałam w strzykawce troszkę więcej, grzałam w gorącej wodzie, a następnie sprawdzałam na nadgarstku temperaturę. Kiedy nie czułam ani ciepła ani zimna, była idealna. Potem mierzyłam ile sondy mam włożyć do pyszczka, maczałam ją w specjalnym żelu i delikatnie, precyzyjnie wkładałam ją szopowi do żołądka. Wchodziła jak w masło. Następnie powoli zaczynałam podawać mleko. Przez cały proces nie spuszczałam buziaka szopa z oczu. Precyzja była podstawą, bowiem zbyt szybkie podanie mleka,  jego nieodpowiednia temperatura, włożenie sondy zbyt daleko lub niewłożenie odpowiednio daleko mogłyby być nawet tragiczne w skutkach.

Kiedy szop przyjeżdża do ośrodka przez dobę karmiony jest elektrolitami. Później podaje się  mu mieszankę formuły z wodą (przez dwa kolejne karmienia w proporcji 75 % wody, 25 % specjalnej formuły dla szopów, następnie dwa razy pół na pół, a potem dwa kolejne karmienia 25 % wody i 75 % formuły). Potem szopy dostają już tylko formułę, którą nazywam mlekiem dla szopów.

Do żłobka trafiały szopy ważące od 100 do 500 g.  Te najmniejsze na świecie były zaledwie od kilku dni i miały jeszcze zamknięte oczka. Umieszczaliśmy je w inkubatorach i codziennie ważyliśmy. Kiedy otworzyły oczy ważyliśmy je raz na dwa dni. Najmniejsze maluchy ważące jadły sześć razy dziennie,  kiedy ważyły ponad 200 g – 5 razy dziennie, a kiedy ich waga przekroczyła 400 g – 4 razy dziennie. 500 -gramowe szopy zaczynaliśmy uczyć jeść z miseczki. Wtedy też zostawały odrobaczone i zaszczepione  przeciwko wściekliźnie, a następnie przenoszone na dwutygodniową kwarantannę. Kolejnym etapem w ich życiu było pomieszczenie z większymi klatkami. 900 -gramowe szopy piły mleko trzy razy dziennie, po przekroczeniu 1500 g – dwa razy dziennie. Od 1800 g raz dziennie. Po przekroczeniu 2 kg przestawaliśmy karmić je mlekiem.

Na początku było tyle maluchów, że mówiłam o nich niebieskim z inkubatora 1. Z czasem znalazłam wszystkie po imieniu. W czasie mojego wolontariatu 60 szopów przeszło ze żłobka do kolejnego etapu rehabilitacji.

Mój wolontariat w ośrodku Aspen Valley Wildlife Sanctuary w Kanadzie był możliwy m.in. dzięki wsparciu firmy Cavatina.