Moje życie wśród dzikich zwierząt Previous item Mój kolczasty przyjaciel Next item Psotne słodziaki

Moje życie wśród dzikich zwierząt

Kiedy dzikie zwierzęta swobodnie chodzą po ośrodku, na terenie, którego mieszkasz, dochodzi do wielu śmiesznych i ciekawych sytuacji.
Przykładowo na Tasmanii któregoś razu w nocy zbudził mnie jakiś hałas, okazało się, że to kangur wskoczył do mojej „kuchni”. Kiedy w Brazylii wychodziłam z mieszkania pod drzwiami zastawałam a to śpiące czy bawiące się ostronosy, a to przechadzającą się pekari (dziką świnie).
Podczas wolontariatu w Trowunna Wildlife Sanctuary mój „domek” składał się z kilku oddzielnych domków (m.in. sypialni, łazienki) i kuchni na otwartym powietrzu. Cały „kompleks” z jednej strony graniczył z zagrodami diabłów tasmańskich (tak więc miałam przepiękny widok z okna czy zza stołu), a z drugiej był ogrodzony płotkiem.

Odwiedzały mnie kitanki lisie, a nawet kangurki. Szczególnie jedna kangurzyca upatrzyła sobie kawałek trawy za ogrodzeniem (między moją sypialnią, a kuchnią), a nie raz skakała po kuchni. Dostawała się przez niedużą dziurę pomiędzy ziemią, a drewnianym płotkiem, a wychodziła na ogół przeskakując przez ogrodzenie. U mnie znalazła azyl przed natrętnymi kangurzymi adoratorami, którzy stali pod płotem i kombinowali jakby tu się dostać do środka. Kiedyś (wtedy myślałam, że bidulka nie ma się jak wydostać) otworzyłam jej bramkę, żeby mogła wyjść, ale czym prędzej ją zamknęłam, bo duży kangur, który stał pod płotem uznał to za zaproszenie do środka i już się szykował, żeby złożyć mi wizytę 🙂

Podczas ostatniego wolontariatu w Criadouro Onca Pintada w Brazylii mieszkałam w domku położonym w samym centrum ośrodka, tuż obok lasu, w którym żyły m.in. wypuszczone na wolność wyjce i ogromne stado ostronosów.
Tych pierwszych przez wiele dni wolontariatu w ogóle nie widziałam. Pewnego dnia wyjrzałam przez drzwi balkonowe i zobaczyłam wyjca siedzącego u mnie na balkonie. Innego dnia, wyglądając przez okno w mojej sypialni, zobaczyłam za oknem siedzącego na drzewie i wpatrującego się we mnie wyjca. Innym razem wyjec siedział na budynku, w którym mieszkały zwierzaki poddane kwarantannie.
Najśmieszniejsze były jednak wszędobylskie ostronosy. Mój taras był dla nich jadalnią, sypialnią i bawialnią w jednym. To jak się włamywały do kuchni po jedzonko i bawiły u mnie na tarasie opisałam w oddzielnym wpisie

Psotne słodziaki

Ostronosy często spały u mnie na tarasie, niekiedy wręcz pod moimi drzwiami. W ciągu dnia przynosiły sobie tam jedzonko, więc np. jak wracałam na lunch mijałam je na schodkach albo pod drzwiami. Niektóre szybciutko zmykały mi z drogi, inne zastanawiały się, czy na pewno aby tedy będę przechodziła 🙂 Najbardziej jednak lubiłam na nie patrzeć jak się bawiły. Musiałam jednak uważać, żeby dobrze zamykać drzwi, bo nieraz próbowały wejść do mojego domku po jakieś smakołyki. Czasami zaglądały do mnie przez szklane drzwi wejściowe.
Ostronosy na ogół kręciły się w lesie i niedaleko kuchni dla zwierząt oraz mojego mieszkania, ale zdarzały się dni, kiedy można było je spotkać kręcące się po dalszej części ośrodka. Wtedy nie można było zostawić taczki z jedzeniem, kradły owoce przeznaczone dla innych zwierząt, a często tez przewracały taczkę i wszystko się wysypywało. Kiedyś po „ataku” ostronosów na naszą taczkę, musiałyśmy zmienić plan dnia i zacząć od końca. Na szczęście, kiedy wróciłyśmy do pierwszej klatki, tych słodkich psotników już nie było.
Mnie maluszki te zawsze śmieszyły i nie byłam w stanie się na nie złościć, nawet jak coś ukradły, bo robiły to w przeuroczy sposób.
Kiedyś chodząc po ośrodku natknęłam się na spacerującego alejkami mrówkojada wielkiego😊
W Australii zaś ośrodek mieścił się w środku lasu, tak więc koło naszego ogrodzenia kręciło się mnóstwo dzikich kangurów :).
Uwielbiam życie wśród dzikich zwierząt 😊